Mydło z maja 2018 r. Tym razem mydło na łoju wołowym. Zanim odsądzicie mnie od czci i wiary, pomyślcie, że ja tylko przetwarzam to, co inni wyrzucają jako odpad. Nie jestem wegetarianką, ale nie jadam ani wołowiny, ani wieprzowiny.
Łój wołowy zawiera ok. 28 kwasu palmitynowego, nadaje on mydłu gładkość i połysk, ok. 13% kwasu stearynowego – odpowiada za twardość i kremową pianę, a także ok. 46% kwasu oleinowego, to ten sam kwas, który jest obecny w oliwie z oliwek i to właśnie dzięki niemu mydło z samej oliwy jest tak dobre.
Receptura:
300 g – olej ryżowy
200 g – olej babassu
200 g – łój wołowy
200 g – olej słonecznikowy (macerat z płatków mniszka lekarskiego)
100 g – masła shea
137 g – NaOH
274 g – woda demineralizowana
Sposób wykonania:
- Najpierw trzeba zebrać mniszek lekarski, oskubać wszystkie płatki, zalać olejem słonecznikowym i zrobić macerat. Na ciepło lub zimno.
- Odważamy wszystkie składniki.
- Nastawiamy tłuszcze twarde do rozpuszczenia.
- Przygotowujemy ług, nieco studzimy, ale nie musi mieć temperatury pokojowej. Jeśli temperatura masy mydlanej będzie wyższa, mydło przeżeluje i będzie nieco ciemniejsze, w tym przypadku to zaleta, uzyskamy przyjemny żółty kolor.
- Łączymy tłuszcze twarde i miękkie.
- Dodajemy ług, blendujemy.
- Wylewamy do foremek i gotowe. W większych foremkach mydło dość szybko było twarde, już po kilku godzinach mogłam je wyjąć, w malutkich foremkach (na 25 gramów mydła) musiało stać blisko 24 godziny, ale też wyszło bardzo ładne.
I tyle. Potem czekamy minimum 4 tygodnie i możemy używać naszego mydła. Możemy wcześniej, ale trochę szkoda, jak dojrzeje, wyschnie, będzie trwalsze i będzie się lepiej pienić.